Wstaję rano.
I widzę.
Kartki papieru zanurzone
w złotej, czerwonej i
brązowej farbie,
powycinane nożyczkami
natury.
Małe kuleczki, jak z automatu,
które kapią z ogromnego drzewa,
na bezduszny zimny bruk,
niczym łzy matki po rozłące z dzieckiem.
I słyszę.
Spadające na szybę miliony diamencików,
które wytaczają swoje własne ścieżki,
by potem wszystkie razem,
wstąpić w ramiona jedynej matki ziemi
i narodzić się na
nowo.
Teraz on.
Tańczy wesoło oberka między miejskimi kartonami,
dynamiczne tango przez zieloną pamiątkę lata,
poloneza z kolorowymi liśćmi.
I czuję.
Coraz częściej nasza gwiazda,
dająca Nam chęć do działania,
wstydzi się Nas
i chowa między swoje
siostry nubibus.
Smutek i melancholia,
zbudzone z długiego snu.
Uwalniają się, biegną, wpadając na siebie,
chcąc jak najszybciej
zrobić miejsce na tapczanie
przygotowanej do snu radości.
Innymi słowy- PRZYSZŁA JESIEŃ
(Jednak, mimo wszystko, jesienną depresję uśmiechem trzeba zwalczać
J )
fot. niezastąpiony Patryk Kutyła