czwartek, 3 marca 2016

Avalanche of stones


W moim życiu był okres kiedy mówiłam sobie- „Jestem silna”. Jednak nie była to prawda. Moje problemy były większe ode mnie, nie umiałam sobie z nimi poradzić. Jako problem od zawsze wyobrażam sobie kamień. Po prostu zwykły szary o niezdefiniowanym kształcie, ciężki kamień. Kiedyś miałam ich kilkanaście i miałam wrażenie że jakaś lawina kamieni zrzuciła mnie z urwiska jakim jest życie. W środku czułam się czarna, smutna, samotna, niezrozumiała, a jednocześnie przytłoczona rzeczywistością. Nie potrafiłam wyrazić emocji jakie w sobie nosiłam, a pisanie dawało temu upust w 1/100. Czułam się nieszczęśliwa i niezadowolona z życia. NIESZCZĘŚCIE. Jedno słowo, a tak długo zajęło mi przyznanie się przed samą sobą tego. Jednak teraz coś się zmieniło. Zrozumiałam, że to nie wina otaczającej mnie przestrzeni, ale mnie. To ja zamknęłam się na innych. Dochodziło do tego, że całe wakacje umiałam spędzić na czytaniu książek zamiast wyjść do ludzi. Był tylko świat wyimaginowany i ja. Niektórzy pomyślą, że to głupie, ale samo czytanie książek i niedopuszczanie na dłuższy czas do siebie rzeczywistości też jest złe. Znalazłam w końcu złoty środek i zaczęłam wychodzić, jednocześnie znajdując czas na moje pasje. Teraz? Uważam się za szczęśliwą i spełnioną (jak na 17 lat) dziewczynę. Problemy oczywiście nadal towarzyszą memu życiu, ale aktualnie biorę je pojedynczo i zrzucam z urwiska mocno stąpając po ziemi. U mnie w mieście- już wiosna, więc może czas, tak jak ta piękna pora roku, odrodzić się po zimie, po nieudanym okresie w naszym życiu.

Już marzec, a na moim blogu tylko jeden post w 2016, co równa się niespełnieniu jednego z moich postanowień noworocznych. Jednak mam usprawiedliwienie, a konkretnie, choroba troszkę popsuła moje plany, jednak rok dopiero się zaczął i mam nadzieje, że po nieudanym początku od teraz będzie wszystko tak jak powinno być :)